gototopgototop

английский

итальянский

немецкий

нидерландский

датский

шведский

норвежский

исландский

финский

эстонский

латышский

литовский

греческий

албанский

китайский

японский

корейский

вьетнамский

лаосский

кхмерский

бирманский

тайский

малайский

яванский

хинди

бенгальский

сингальский

тагальский

непальский

малагасийский

Книга «Крокодил из страны Шарлотты» (Krokodyl z Kraju Karoliny) на польском языке – читать онлайн, Иоанна Хмелевская

Детектив «Крокодил из страны Шарлотты» (Krokodyl z Kraju Karoliny) на польском языке – читать онлайн, автор детектива - Иоанна Хмелевская (Joanna Chmielewska). Действие книги «Крокодил из страны Шарлотты» (Krokodyl z Kraju Karoliny) проходит в Дании - там же, где и действие более известного детектива Иоанны Хмелевской - «Что сказал покойник» (Całe zdanie nieboszczyka), который был написан через 3 года после выхода книги «Крокодил из страны Шарлотты» (Krokodyl z Kraju Karoliny).

Многие произведения польской писательницы Иоанны Хмелевской были переведены на самые распространённые языки мира, однако интереснее их читать в оригинале, т.е. на польском – так вы видите авторский стиль, а не вариант переводчика.

Другие книги на польском разных жанров можно читать онлайн в разделе «Книги на польском языке», а для детей есть раздел «Сказки и легенды на польском языке». Тексты сказок этого раздела короткие и несложные, поэтому подойдут для студентов, начинающих изучение польского языка.

Для тех, кому больше нравится слушать книги, создан раздел «Аудиокниги на польском языке», где также есть также аудиосказки братьев Гримм.

Для любителей польских фильмов есть раздел «Фильмы на польском языке с субтитрами», где можно смотреть онлайн или скачать бесплатно различные польские фильмы. Если вас интересуют также фильмы на разных языках стран Европы и мира, посмотрите каталог «Фильмы онлайн».

Для тех, кого интересует изучение польского языка не только самостоятельно по фильмам и книгам, но и с опытным преподавателем, есть необходимая информация в разделе «Польский по скайпу».

Кого интересуют вопросы, связанные с получением Карты поляка, посмотрите тематические статьи в разделе «Карта поляка».

 

Теперь переходим к чтению детективной повести «Крокодил из страны Шарлотты» (Krokodyl z Kraju Karoliny) на польском языке. На этой странице выложена часть книги, а ссылка на продолжение будет в конце страницы.

 

Krokodyl z Kraju Karoliny

 

W pierwszej chwili, bezpośrednio po powrocie, nie zauważyłam nic niezwykłego. Alicja była jak zwykle roztargniona, jak zwykle życzliwa i jak zwykle miała mało czasu. Ja też miałam mało czasu, bo musiałam odwiedzić wszystkich znajomych i przyjaciół nie widzianych od roku, wytarzać się na łonie stęsknionej rodziny i nie w głowie mi było jakieś subtelne wnika­nie w jej sprawy, ku czemu zresztą nie widziałam żadnych powodów. Trochę mnie dziwił tylko jej brak zainteresowania własnym, zamierzonym związkiem małżeńskim, napotykającym nieprzewidziane wcześ­niej przeszkody i oddalającym się w mglistą i nie sprecyzowaną przyszłość. Sądziłam jednak, że może się po prostu rozmyśliła i nawet cieszy ją możność uniknięcia na razie matrymonialnych więzów, do których nigdy nie miała szczególnego nabożeństwa. Przywiozłam jej niezbyt dobre wiadomości na ten temat i sama byłam nimi trochę zmartwiona, Gunnar robił takie wrażenie, jakby się chciał rozmyślić, ale Alicja wysłuchała wszystkiego bez zbytniego przeję­cia. Robiła wrażenie, jakby myślała o czymś innym.

Dopiero po blisko dwóch tygodniach puściła nie­co farby. Przyszła do mnie z wizytą po raz pierwszy od mojego powrotu i oglądała w łazience przywiezioną przeze mnie przepiękną nową muszlę klozeto­wą, starannie dobraną kolorem do istniejącego wnęt­rza. Pochwaliła wybór i powiedziała, że do tych insta­lacji muszę sprowadzić dobrego stolarza, co mnie nie zdziwiło, bo wiedziałam, że ma na myśli hydraulika.

- Jestem zdenerwowana - dodała natychmiast potem, patrząc w zamyśleniu na zielony, lśniący no­wością sedes.

- Czym? - zainteresowałam się, porzucając myśl o umywalce, którą również powinnam była ku­pić jako pendent do sedesu i nie wiem, dlaczego tego nie zrobiłam. Zdaje się, że to wszystko razem nie chciało mi się już zmieścić w samochodzie.

Alicja oderwała oko od urządzeń sanitarnych i ce­lem zbagatelizowania wypowiedzi udała, że się śmie­je, co wyglądało mniej więcej tak, jakby warczała na coś, ze wstrętem szczerząc zęby. Potem spoważniała i westchnęła.

- Nie masz przypadkiem tego twojego lekarst­wa? - spytała. - Mam wrażenie, że by mi dobrze zrobiło.

- Mam, oczywiście. Mogę ci dać nawet całą bu­telkę, bo mam dwie. Zanim zdążę to wypić, i tak mi zapleśnieje, bo jakoś ostatnio nie widzę powodów do uspokajania się.

Wyjęłam butelkę z szafki w łazience i wręczyłam jej. Alicja odkorkowała, powąchała i chlapnęła sobie zdrowo. Po czym odstawiła butelkę na umywalkę, natychmiast o niej zapominając.

- Rzeczywiście, to jest rzadkie świństwo - za­uważyła i napiła się trochę wody.

- Włóż ją od razu do torby, bo potem zostawisz - powiedziałam. Zakorkowałam butelkę bardzo porządnie, zapakowałam w nylonową torebkę i włożyłam jej do torby, nie przypuszczając nawet, że czy­nię to wszystko na własną zgubę.

- Czym jesteś zdenerwowana? - dodałam z za­ciekawieniem już w pokoju.

Byłyśmy same w domu, bo Diabeł, mój najdroższy mężczyzna, pojechał po czwartego do brydża. Lada chwila mieli wrócić. Alicja zapaliła papierosa, wrzu­ciła zapałkę do filiżanki z kawą i popatrzyła w okno.

- Boję się - powiedziała bardzo poważnie, to­nem pełnym niesmaku.

- Czego?!

- Nie wiem. Trudno określić. Zresztą nie wiem, może mi się tylko zdaje. Jestem zdenerwowana.

- Może masz chandrę?

- Chandrę? Chyba nie. Nie, chandry u siebie nie zauważyłam.

- No to co cię gryzie? Masz zmartwienia? Nie masz pieniędzy?

- Mam pieniądze i nie mam zmartwień. Jestem zdenerwowana.

- Może ślubem?... - powiedziałam niepewnie po chwili namysłu.

- Czyim ślubem? - zaciekawiła się Alicja.

- Twoim, na litość boską!

- A, moim. Nie, skąd. Na razie przecież jeszcze nie biorę ślubu. Nie wiem, może ja przesadzam?

- Na pewno przesadzasz. Każdy przesadza, jak jest zdenerwowany, robi się od tego jeszcze bardziej zdenerwowany i w ten sposób popada w błędne ko­ło. Może sobie sprecyzuj aktualny stan rzeczy na piśmie? Mam na myśli nasz sposób na chandrę.

Z dawien dawna już miałyśmy opracowany zna­komity sposób na chandrę. Polega on na tym, że na­leży sobie na kawałku papieru, najlepiej w kratkę, w dwóch rubrykach, w punktach, zapisać wszystkie rzeczy złe i wszystkie rzeczy dobre. Wydarzenia już zaistniałe i przewidywane, klęski trwałe i sporadyczne, objawy powodzenia, nieszczęścia i korzyści moralne i materialne, fakty i wyobrażenia, w ogóle wszystko, co nas aktualnie dotyczy. Jeżeli ilość punktów w rubryce „złe” przewyższa ilość punktów w rubryce „dobre”, co się zresztą zdarza nagminnie, należy dołożyć trzecią rubrykę i w niej wypisać sobie równolegle sposoby zaradzenia złemu. Pomaga jak ręką odjął!

Kiedyś, w młodych latach, jako nieszczęścia mia­łam między innymi napisane jedno pod drugim: „1. Nie mam fatyganta. 2. Zgubiłam grzebień”. W rub­ryce: „Jak zaradzić” stało równolegle: „Kupię no­wy!” - myśl niewątpliwie nader pocieszająca, acz jedynie w odniesieniu do grzebienia.

W latach znacznie późniejszych zanotowałam tra­giczną informację: „Zginął plan zagospodarowania terenu!”. Obok widniało beztroskie zdanie: „No to co mnie to obchodzi? Nie ja zgubiłam”.

W przewidywaniach nie miałam zbyt wielkich osiągnięć, wypisałam sobie bowiem swymi czasy wszystkie okropności, jakie tylko mogły mi się przy­trafić, profilaktycznie wyszukując na nie antidotum, nie przyszło mi do głowy tylko jedno, a mianowicie, że moje dziecko podpali mieszkanie, co też istotnie nastąpiło.

Alicja przed kilku laty wśród innych nieszczęść uwidoczniła wyznanie: „Zalęgły mi się mole”. Po długim namyśle radę znalazłyśmy tylko jedną: „Po­kochać!”. Rada okazała się słuszna, w krótki czas po­tem Alicja przyznała się, że do swoich moli zaczyna żywić coraz większą sympatię, żrą bowiem wyłącznie stare rzeczy, nie tykając nowych. Widocznie mole, szlachetne zwierzątka, na sympatię również odpo­wiedziały życzliwością.

Teraz jednak odmówiła wykonania owego spisu rzeczy. Zapaliła trzeciego papierosa, zostawiając na popielniczce dwa poprzednie, ledwo napoczęte.

- Boję się - powtórzyła stanowczo.

Przyglądałam się jej z lekką dezaprobatą. Podejrze­wałam, że nie znane mi przyczyny owego tajemniczego lęku są wyłącznie wytworem jej imaginacji. Niemniej jednak rzeczywiście robiła wrażenie zdenerwowanej i zaabsorbowanej jakimś jednym tematem, w przeci­wieństwie do zwykłego stanu rzeczy, kiedy była zaab­sorbowana tysiącem różnych tematów równocześnie. Coś jej się widać musiało wyraźnie wybić na pierwszy plan, ale zupełnie nie wiedziałam co. Może nie tyle zlekceważyłam jej stan, ile nie potraktowałam go wystarczająco poważnie i przez długie tygodnie potem nie mogłam sobie tego darować. To, co o sobie później w związku z tym myślałam, nie nadaje się do powtó­rzenia w przyzwoitym towarzystwie.

Na razie nie dowiedziałam się niczego więcej, bo wrócił Diabeł z Janką i przystąpiliśmy do rozrywek w liczniejszym gronie, a po brydżu to on odwiózł je obie, a nie ja.

W dwa dni potem spotkałam Alicję na ulicy. Ma­chała rękami na wszystkie bez wyboru przejeżdża­jące pojazdy mechaniczne. Jechałam volkswagenem Diabła, cudownym samochodem, z którym wszystko można zrobić, i widząc ją natychmiast zwolni­łam. Ucieszyła się na mój widok nadzwyczajnie.

- Słuchaj, zawieź mnie, jeśli możesz! - zawo­łała. - Mam dosłownie dwie minuty!

- Dobrze, proszę cię bardzo. Do domu? - spy­tałam i ruszyłam w stronę Mokotowa.

- Nie, przeciwnie, na Stare Miasto!

- O Boże! - powiedziałam, hamując gwałtow­nie, żeby zdążyć zawrócić przy wylocie Sienkiewi­cza. Wylot Sienkiewicza brzmi może nieco dziwnie, ale nic nie poradzę, że to było akurat to miejsce. - Mówże od razu! Gdzie na Stare Miasto?

- Zaraz - odparła Alicja, oglądając się do tyłu. - Nie wiem, nie pamiętam, pokażę ci palcem. Słu­chaj - dodała po chwili - czy możesz coś zrobić, żeby ten samochód nas wyprzedził? Ten granatowy opel, co jedzie za nami?

- Mogę, oczywiście - odparłam z rezygnacją, obserwując w lusterku sytuację z tyłu. - Zdawało mi się, że ci się spieszy?

- Spieszy mi się, ale, być może, mam awersję do granatowych opiów. Czy opli...? Wolałabym...

Zwolniłam zaraz za Królewską i zjechałam w pra­wo, nie wyrzucając kierunkowskazu dla zmylenia przeciwnika. Dla Alicji byłam gotowa narazić się nawet na mandat. Granatowy opel wyprzedził nas i przez moment miałam wrażenie, że profil jego kie­rowcy już kiedyś gdzieś widziałam.

- Jeżeli on skręci w Senatorską, to ty jedź prosto, a jeżeli on pojedzie prosto, to ty skręć - poleciła mi Alicja.

Zamierzałam się zastosować do jej życzeń, ale nic z tego nie wyszło, bo opel zrobił to samo co ja. Zje­chał w prawo i zwolnił tuż przed Senatorską tak bardzo, że musiałam go wyprzedzić.

- Cholera - powiedziała Alicja.

Nie wnikając na razie w przyczyny jej wstrętu do, bądź co bądź, zupełnie ładnego samochodu i w ogó­le nie zastanawiając się, zrobiłam coś całkowicie sprzecznego z przepisami ruchu. Tego już opel po mnie w żaden sposób nie mógł powtórzyć. Znajdo­wałam się na środkowym pasie. Cudowny volkswa­gen niemal w miejscu skręcił w lewo, z imponującym zrywem dmuchnął tuż przed nosem nadjeżdżających samochodów i pojechał z powrotem, wepchnąwszy się w jedyną lukę między nieprzerwanym sznurem, jadącym od strony trasy W-Z. Milicjanta nigdzie w pobliżu nie było widać.

- Bardzo dobrze - pochwaliła mnie Alicja. - Co teraz zrobisz?

- Nie jestem pewna, czy służba ruchu byłaby tego samego zdania co ty. Nie wiem, o co ci chodzi właściwie z tym oplem? Chcesz jechać za nim?

- Przeciwnie, chcę mu zejść z oczu - odparła stanowczo. - Dziwnie często go ostatnio widuję i już mi się znudził. Jedź na Stare Miasto tak, żeby go nie spotkać.

Pomyślałam sobie, że wobec tego najlepiej będzie wrócić na tę samą drogę, bo przecież opel przy Se­natorskiej wiekować nie może. Pomyślałam też, że chyba jednak Alicja ma obsesję.

- Znasz tego faceta? - spytałam, przypominając sobie widziany gdzieś profil.

- Nie wiem - odparła Alicja dziwnie. - Nie jestem pewna.

- Mam wrażenie, że go kiedyś gdzieś widziałam. Nie wiesz przypadkiem, gdzie i kiedy?

- Mam nadzieję, że go nie widziałaś nigdy w ży­ciu - powiedziała po chwili milczenia tonem zas­kakująco poważnym i pełnym napięcia. I natych­miast zupełnie innym, dodała: - Słuchaj, a może byś mi jednak oddała moje słowniki?

- O rany! - jęknęłam w oszołomieniu. -Alicja, czy ty czasem nie przesadzasz w tych skokach myślowych? Chyba że ci się słowniki skojarzyły z face­tem? Gdzie teraz?

- Przejedź przez rynek i skręć w lewo za Barbakanem. Nie zaraz, w następną.

- Tam nie ma zakazu?

- Nie wiem, jak jest, to ja wysiądę.

- Dobrze, oddam ci słowniki. Przywiozę ci jutro. Nie, pojutrze! Wieczorem. Będziesz w domu?

- Pewnie będę, zadzwoń przedtem. Tu! Zatrzy­maj się, ja sobie tu wysiądę.

Zatrzymałam się posłusznie, nie wyjaśniwszy kwestii faceta.

- Dziękuję ci bardzo - powiedziała Alicja wy­siadając. - Nawet nie wiesz, jaką mi przysługę od­dałaś. Zadzwoń pojutrze, cześć!

I oddaliła się, idąc w kierunku przeciwnym niż poprzednio jechałyśmy.

W tym wszystkim właściwie nie było jeszcze nic dziwnego. Nie po raz pierwszy Alicja przejawiała jakieś osobliwości postępowania. Nie po raz pierw­szy w życiu też była zdenerwowana. Miała może tym razem poważniejsze powody? Granatowy opel?... Is­totnie, jechał, to fakt, ale czy aby na pewno za nami? Zgubiłyśmy go tak łatwo, chociaż może to tylko za­sługa zwrotnego, zrywnego volkswagena? Nawet nie wiem, jaki miał numer... Co Alicja robiła, kiedy mnie nie było? W tym, co o niej wiem, nie ma nicze­go strasznego, niczego, co mogłoby być przyczyną poważnych, uzasadnionych obaw. Coś, o czym nie wiem?... Ten ślub miał się odbyć już kilka miesięcy temu, co go właściwie odwlekło? Gunnar był ostat­nio jakiś wyraźnie niezadowolony, jakby zniechęco­ny... I ten profil, który chyba jednak na pewno kiedyś widziałam. Dlaczego powiedziała: „mam nadzieję”?

Myślałam sobie o tym wszystkim w sposób mglis­ty i oderwany wracając do domu, a potem zajęłam się czym innym, bo miałam swoje prywatne kłopo­ty. Zadzwoniłam do Alicji pojutrze, ale nie było jej w domu. Zadzwoniłam następnego dnia i zdziwiłam się, słysząc, jak odnosi się do mnie. Powitała mój telefon tak, jakbyśmy się nie widziały co najmniej od pięciu lat i jakby wszystkiego się mogła spodzie­wać, tylko nie tego, że zadzwonię.

- Przyjdź koniecznie - powiedziała między in­nymi radośnie i zachęcająco. - Musisz zobaczyć moje mieszkanie po odnowieniu!

Zbaraniałam na to już do reszty, bo oglądałam to jej świeżo odmalowane mieszkanie zaraz po przyjeź­dzie, nie dalej jak przed trzema tygodniami. Uzna­łam, że chyba musi w tym coś być, bo niemożliwe, żeby nagle zapadła na aż tak zaawansowaną sklero­zę. Nie wyjaśniając wątpliwości, czy przypadkiem nie bierze mnie za kogo innego, obiecałam wizytę wieczorem i wspomniałam o słownikach.

- A, właśnie! - ucieszyła się Alicja. - Wiedzia­łam, że mi jest coś od ciebie potrzebne, ale nie mog­łam sobie przypomnieć, co. Oczywiście, słowniki! Od siódmej już będę na pewno w domu!

Wobec tego przyjechałam do niej na wszelki wy­padek po ósmej. Nie było w niej śladu tej beztros­kiej radości, jaką demonstrowała przez telefon. Wy­dawała się znacznie mniej roztargniona niż zwykle, skupiona i pełna napięcia.

- Słuchaj, boję się - powiedziała cicho. - Boję się jak cholera. Oczywiście doskonale pamiętałam, że już u mnie byłaś, ale musiałam coś wymyślić, żeby mieć pretekst dla twojej wizyty. Zupełnie zapomniałam o tych słownikach. A propos, czy ty ich w ogóle używasz?

- Nagminnie. Co prawda tylko do lektury fran­cuskich i angielskich kryminałów, ale akurat właś­nie mam trochę do czytania. Jakbyś mi ząb wyrwała!

- Możesz je sobie zabrać z powrotem przy na­stępnej wizycie. Wcale mi nie są potrzebne.

- Z żywą radością, tylko nie rozumiem, co ty mówisz. Po jakiego diabła był ci potrzebny pretekst dla mojej wizyty? Nie wolno cię odwiedzać normal­nie?

- Nie wiem. Boję się. Mam wrażenie, że ktoś mnie bez przerwy pilnuje. Nawet jestem tego zupeł­nie pewna.

Skrzywiłam się i wzruszyłam ramionami.

- No to co? - powiedziałam z niesmakiem. - Po­pełniasz jakieś przestępstwa, kradniesz, chcesz uciec z pieniędzmi? Co cię to obchodzi, nawet jeśli tak jest?

- Boję się - powtórzyła Alicja. Była wyraźnie zdenerwowana. Nie mogła widocznie usiedzieć na miejscu, bo podnosiła się i przechodziła na zmianę z jednego pokoju do drugiego i z powrotem, zatrzy­mując się przy różnych meblach. Nie mając ochoty latać za nią w trakcie rozmowy, przesunęłam sobie fotel i usiadłam w drzwiach, szerokich, czteroskrzydłowych drzwiach otwartych na stałe między oboma pokojami. Skrzydła drzwi były nawet zastawione meblami, bo Alicja, mieszkając sama, nie widziała powodu kiedykolwiek je zamykać.

- Czego się boisz, do pioruna ciężkiego? - spy­tałam niecierpliwie. - Przecież chyba masz jakiś powód?

Alicja zatrzymała się przy antycznej komodzie i zaczęła przestawiać na niej różne przedmioty.

Obawiam się, że ja za dużo wiem - powie­działa powoli i w zamyśleniu.

Przyjrzałam się jej i zastanowiłam się przez chwilę.

- Dobrze, powiedz część tego, co wiesz. Będę się bała razem z tobą. Zawsze będzie ci trochę raźniej bać się w towarzystwie.

- Nie wygłupiaj się, ja się poważnie boję. Nie powiem ci, co wiem, bo nie ma sensu cię w to wplą­tywać. Ja wiem za dużo przypadkiem. Pamiętasz, co ci kiedyś mówiłam? Wtedy, kiedy cię prosiłam, że­byś mi nie przysyłała wszystkich listów?

- Pamiętam. No? Nie było żadnych listów, z wy­jątkiem tego od Solange. Chyba nie o to chodzi?

- Nie, nie o to. Owszem, były listy, ale inne. Nie przeszły przez ciebie.

- Żadna strata, ja i tak nie rozumiem tego języka.

- Całe szczęście. Ja rozumiem. Jeden z tych lis­tów trafił do mnie przypadkiem. Nie tu...

Zatrzymała się, popatrzyła na mnie, ciągle inten­sywnie zamyślona, potem przeszła do drugiego po­koju i dla odmiany zaczęła obskubywać płatki z goź­dzików, stojących na małym stoliku. Odwróciłam się za nią.

- No więc?

- Najgorsze jest to, że nie wiem, której strony powinnam się bać. Chyba jednak tej, o której za dużo wiem.

- A nie tej, która by chciała wiedzieć tyle samo, co? - zauważyłam bystrze. - Na twoim miejscu chybabym jednak poszła z kimś porozmawiać.

- Na pewno nie! - odparła Alicja stanowczo. - To znaczy, ty byś poszła, ale ja nie. Nie zapomi­naj, że jesteśmy różnie widziane. Poza tym mam swoje powody...

Zostawiła w spokoju goździki, podeszła do oszklonej szafy i wyjęła z niej świece. Dwie długie, piękne, czerwone świece. Znów odwróciłam się w jej kierunku i oko moje padło na ścianę obok szafy, do której dotychczas siedziałam zwrócona tyłem.

- O! - powiedziałam, nagle ucieszona, nie wia­domo czemu. - Alicja, widzę, że lubisz kontrasty jeszcze bardziej niż ja!

W świeżo pomalowanej ścianie tkwił potwornej wielkości hak, wystarczający chyba do powieszenia mamuta. Z pewnością by wytrzymał. Na haku, na subtelnym czerwonym sznureczku wisiała para dosko­nale mi znanych, czarnych kastanietów. Samotny hak widziałam już poprzednio i oczekiwałam zawieszenia na nim lustra w marmurowej ramie lub czegoś w tym rodzaju, a nie przedmiotu wagi pięciu deka. Alicja spojrzała również i roześmiała się.

- Tu wisiał przedtem ohydny obraz, pamiętasz? Zasłaniał dziurę w ścianie. Wyrzuciłam go i zamie­rzam powiesić coś innego, ale na razie nic nie mam, a skoro mam hak, to niech na nim coś wisi. Co mi się będzie hak marnował. Czekaj, zrobię kawę.

Odłożyła na stolik wyjęte z szafy świece i wyjęła z kolei filiżanki. Patrzyłam na to z łagodną rezyg­nacją, bo na stoliku stały już dwie filiżanki, wyjęte uprzednio.

- Alicja, opanuj się - powiedziałam, wzdycha­jąc. - Przewidujesz nasze rozmnożenie się w ciągu paru minut?

A rzeczywiście - powiedziała Alicja i schowa­ła filiżanki na powrót. - Słuchaj, boję się. Jestem zdenerwowana. Jestem potwornie zdenerwowana!

A moje lekarstwo pijesz?

Już mi niewiele zostało. Owszem, pomaga, ale na krótko. Przed snem piję podwójnie, bo inaczej nie mogę spać ze zdenerwowania. Miewam koszma­rne sny. Jak się budzę, to sobie jeszcze poprawiam. Co ja miałam zrobić?

- Kawy. Pewnie zamierzałaś nastawić wodę.

- O rany boskie! Przeciwnie! Już się pewnie wy­gotowała!

Nie leciałam za nią do kuchni, tylko zamyśliłam się na swoim miejscu między pokojami. Wyobraża­łam sobie, że powoli zaczynam coś rozumieć. Jej skąpe wypowiedzi pozwoliły mi wysnuć sobie pew­ne domysły i poczułam, jak w mojej duszy budzi się lekki niepokój. Czyżby istotnie Alicja wpakowała się w taką kabałę? Jakoś dziwnie poważnie zaczyna to wyglądać...

Zapaliłam papierosa i obejrzałam się szukając po­pielniczki, którą znalazłam na maleńkim stoliczku, przysuniętym tuż do skrzydła drzwiowego. Pochy­liłam się ku niej i z bliska przyjrzałam się futrynie. I futryna, i ramy drzwi były nowe, z pięknego, su­rowego drewna, pomalowanego przezroczystym, bezbarwnym lakierem. Lubię ładne, surowe drewno i zawsze ciekawi mnie rysunek słojów. W zamyś­leniu popukałam w nie lekko paznokciem, przesu­nęłam palcem wzdłuż słojów aż do sęka i nagle zo­baczyłam ten sęk. Okrągły sęk, otoczony owymi słojami, tak z pół metra nad podłogą.

Na chwilę zastygłam z palcem przy tym sęku i coś mnie w nim zastanowiło. Ostatecznie wiem prze­cież, jak wygląda sęk, nawet lakierowany. Opuści­łam fotel, przykucnęłam przy futrynie i wytrzesz­czyłam nań oczy, przytykając niemal nos do drewna i przestając oddychać. To było coś tak strasznie dziwnego i niespodziewanego, że właściwie w ogóle nie mogłam tego zrozumieć. Doprawdy, żaden sęk nie miewa w sobie takich elementów...

Przez długą chwilę tkwiłam tak nieruchomo i bez­myślnie, wpatrując się w mały krążek, a potem po­czułam, jak mi się robi cholernie gorąco. W zesta­wieniu z tym, co Alicja zdążyła z siebie wydusić, w zestawieniu z panującą wokół niej atmosferą nie­pokoju i lęku ten dziwny sęk czynił wrażenie zgoła przerażające! Potwierdzał najgorsze obawy i najgor­sze przypuszczenia!

Umysł ruszył mi nagle pełną parą i w głowie za­kotłowało się sto tysięcy różnych myśli. Uprzedzić Alicję!... Ona chyba o tym nie wie! Za wszelką cenę uprzedzić ją, zanim zdąży cokolwiek więcej powie­dzieć! Jak?! W kuchni...? Guzik, w kuchni może być to samo! Diabli wiedzą, co się w tym mieszkaniu znajduje i gdzie! Idiotka, odnawiała sobie!!!

Alicja wróciła z dzbankiem kawy. Usiadłam przy jej biurku i na kawałku papieru napisałam nieforemnymi wołami: „Nic nie mów! Rób, co powiem! Do­stosuj się!!!”.

- Co ty robisz? - spytała Alicja z zainteresowa­niem.

- Rzęsa mi wlazła do oka - odparłam stanow­czo, pokazując jej kartkę. - Czekaj, zaraz wydłubię.

Alicja przeczytała i spojrzała na mnie. W oczach miała dwa wielkie, zaniepokojone znaki zapytania. W przypływie paniki jeszcze przez chwilę nie wie­działam, co zrobić i jak to z nią załatwić. Nie mog­łyśmy rozmawiać szeptem ani w nieskończoność siedzieć w milczeniu, bo zależało mi na tym, żeby nie było żadnych śladów naszego zorientowania się w sytuacji. Chwyciłam drugą kartkę papieru.

- Aha, gdzie masz te zdjęcia, które mi miałaś pokazać? - spytałam tonem, który miał być bez­trosko zaciekawiony. - Może byś je teraz znalazła?

- A, właśnie! - ucieszyła się Alicja. Była lepsza ode mnie, w jej głosie brzmiało najprawdziwsze, radosne ożywienie, dziwacznie kontrastujące z peł­ną napięcia twarzą. - Czekaj, zaraz poszukam.

Stała nadal nieruchomo koło mnie, więc gestem pokazałam jej, że ma grzebać w szufladach i szeleś­cić papierami. Natychmiast zastosowała się do po­lecenia, wykazując nieprzeciętną inteligencję i z oczami utkwionymi w kartkę, na której pisałam, za­częła przewracać biurko do góry nogami. Od czasu do czasu wydawała okrzyki w rodzaju: „Może to to? Nie, nie to! Są! Nie, nie ma! Gdzie ja je włożyłam?”.

W pośpiechu, bazgrząc okropnie, wykładałam w punktach następujące instrukcje:

1. Znalazłaś coś. Przypomniałaś sobie pilną robo­tę! Niech ja wyjdę!

2. Dialog! Ty - muszę natychmiast zacząć! Ja - nie odprowadzaj mnie, skoczę do łazienki!

3. Trochę poszeleścić!

4. Wychodzisz za mną na palcach!

5. Trzaskamy drzwiami od łazienki, wychodzimy po cichu na schody, tam ci powiem.

6. Wracając spuścisz wodę, zrobisz hałas, kran, trzaśniesz drzwiami.

Wychodziło to może trochę niejasno, ale liczyłam na Alicję, że zrozumie. Wybuchłe nagle podejrzenia zmusiły mnie do przesadnej ostrożności. Sprawa wygląda niepięknie. Alicja ma rację, że się boi. Być może, jej mieszkanie jest obserwowane. Być może, ktoś sobie policzy, jak długo stąd wychodziłam.

Trzeba stworzyć wrażenie, że wyszłam z pokoju od razu i cały czas siedziałam w tej łazience, nie rozmawia­jąc już z Alicją. W żadnym wypadku nie dopuścić do tego, żeby ten ewentualny ktoś domyślił się, że rozma­wiamy na schodach! Schody są chyba niegroźne...? Podałam Alicji kartkę, mówiąc równocześnie:

- A to co trzymasz w ręku? To przecież są chyba te zdjęcia?

Alicja odruchowo spojrzała na trzymane w ręku pudełko z pineskami.

- A tak, rzeczywiście! - ucieszyła się i również odruchowo wręczyła mi pudełko. - Masz, obejrzyj sobie.

Nie fatygowałam się oglądaniem pinesek, z natu­ry raczej mało atrakcyjnych, i nawet niczym nie sze­leściłam, rozsądnie uznawszy, że zwykłe zdjęcia na ogół nie wywołują efektów akustycznych. Alicja przeczytała kartkę, dopisała na końcu: „W tej chwi­li?” i spojrzała na mnie pytająco.

Kiwnęłam głową, mówiąc równocześnie:

- A ta gruba baba tyłem, to kto?

- Przyjaciółka pana domu - odparła Alicja bez namysłu. - Słuchaj - dodała niepewnie i z zakło­potaniem. - Czekaj, zdaje się... Boże drogi!

- Co ci się stało? - spytałam z rzekomym roz­targnieniem. - Bardzo dobrze tu wyszłaś.

- Gdzie wyszłam?! - jęknęła Alicja. - Aha! Słu­chaj, strasznie cię przepraszam, zupełnie o tym za­pomniałam! Okazuje się, że mam na jutro rano zro­bić jeden obrazek.

Cholera ciężka! Właściwie na dzisiaj, ale jak im oddam przed ósmą rano, to jesz­cze ujdzie. Muszę się natychmiast do tego zabrać!

- Na litość boską, nie mogłaś wcześniej? - po­wiedziałam z dezaprobatą, zresztą zupełnie szczerą, bo byłam zdania, że Alicja stanowczo za łagodnie demonstruje wstrząs, wywołany znalezieniem obraz­ka. Powinna była rzucić jakimiś bardziej wyszuka­nymi klątwami.

- Zapomniałam! Przed chwilą to znalazłam, le­żał pod zdjęciami! Naprawdę strasznie cię przepra­szam!

- Ja chyba z tobą niedługo zwariuję. No trudno, rób, zaraz sobie pójdę, tylko pozwól mi to obejrzeć do końca.

- Proszę cię bardzo, ale ja chyba już zacznę. Cho­lernie dużo roboty!

- A zaczynaj sobie. Nie przejmuj się mną, mo­żesz mnie nie odprowadzać do drzwi, trafię i nic po drodze nie ukradnę. Jak wiadomo, zwyczaj odpro­wadzania gości wziął się nie tylko stąd, że w starych zamczyskach mogli zabłądzić, ale też i z obaw gos­podarzy, że coś rąbną po drodze. Tylko jeszcze sobie skoczę na chwilę do łazienki. Nie masz nic przeciw­ko temu?

- Nie mam nic przeciwko niczemu, rób, co chcesz!

- Bardzo ładne zdjęcia, masz, tu ci kładę. No to cześć, przyjemnych wysiłków! Zadzwoń jutro, jak skończysz.

- Cześć, zadzwonię. Dziękuję ci, przepraszam!

Cały dialog toczyłyśmy siedząc nieruchomo na­przeciwko siebie. Alicja chwilami rzucała okiem na napisaną przeze mnie kartkę, zapewne celem zapa­miętania niezbędnej kolejności wydarzeń. Miała wciąż wyraz twarzy pełen napięcia i znak zapytania w oczach. Odłożyłam na biurko pudełko z pines­kami, wstałam możliwie głośno, zabrałam torebkę, przeszłam do przedpokoju, otworzyłam drzwi do łazienki i zaczekałam, aż Alicja bezszelestnie otworzy drzwi wyjściowe. Trzasnęłam drzwiami do łazienki i na palcach wyszłam za nią na schody.

- No? - spytała z niepokojem. Usiadłyśmy na najwyższym stopniu.

- W futrynie drzwiowej masz mikrofon - po­wiedziałam szeptem. - Wiedziałaś o tym? Alicja jakby na chwilę przestała oddychać.

- Nie - odparła również cicho. - Cholera ciężka!

- Kto ci odnawiał mieszkanie?

- Rany boskie!...

Przez sekundę milczała, patrząc na mnie ze zmar­szczonymi brwiami, a wyraz niepokoju na jej twarzy wzbogacił się o wyraz ponurej nienawiści.

- Czekaj - powiedziała. - Zaczynam cholernie dużo rozumieć. Chyba sobie sama nie dam rady. Będziesz musiała mi pomóc.

- A co to się w ogóle dzieje?

- Chodzą za mną. Jeżdżą. Pilnują mnie. Już ci mówiłam, za dużo wiem. Boję się cholernie i nie mogę się do tego przyznać. Powiem ci wszystko...

Zawahała się przez chwilę i ciągnęła dalej:

- ...ale nie dziś. Nie w tej chwili. Muszę jeszcze coś sprawdzić, żeby mieć pewność. Ciągle nie wiem, czy to nasi, czy też wręcz przeciwnie, ale myślę, że jednak przeciwnie. Mam coś...

Znów się zawahała.

- Mam coś...

- No co masz, u diabła?!

- Wiem, gdzie to jest. Chciałabym im to oddać, to się może odczepią. Chyba nie wiedzą, że ja wiem, gdzie to jest. Nie wiem, bardzo trudna sprawa.

Słu­chaj, musimy się jutro spotkać w jakimś neutralnym miejscu, gdzie nikt za nami nie wejdzie.

- Dlaczego nie u mnie w domu?

- Lepiej, żeby nas w ogóle nie widziano razem. Żeby nikomu nie przyszło do głowy, że ci coś po­wiedziałam. Prawdę mówiąc, boję się o ciebie.

- Zwariowałaś?!

- Wiem, co mówię - oświadczyła Alicja stanow­czo, patrząc na mnie dziwnie nieprzychylnie. Zre­zygnowałam z oporu.

- Dobrze, jedyne miejsce, gdzie nie wejdzie ża­den facet, jeżeli chodzą za tobą faceci, to damski wychodek. Babka klozetowa go wyrzuci. Nic innego nie przychodzi mi do głowy. Ewentualnie damska łaźnia.

- Bardzo dobrze, nie wiem, gdzie jest łaźnia, ale możemy się spotkać w „Europejskim” na dole, w tej kobylastej damskiej toalecie. Wiesz której? Koło ka­wiarni.

- Wiem. O której?

- Ja tam przyjdę o siódmej, a ty bądź kwadrans wcześniej i czekaj na mnie już na dole.

- Rany boskie, kwadrans?!... Dobrze, będę się tapirować. A kto ci odnawiał to mieszkanie, bo to chyba na razie najważniejsze?

- Zwyczajny malarz z pomocnikiem. Właśnie te­go nie rozumiem. To był inny malarz.

- Jak to inny?

- Namawiano mnie na jednego malarza, a ja wzię­łam innego. Sama go znalazłam. Nie rozumiem.

- Kto cię namawiał?

- Jutro ci powiem. Idź już, za długo tu siedzimy. Muszę spokojnie pomyśleć.

- Napij się lekarstwa i spuść wodę w łazience. W „Europejskim” o siódmej. Cześć, trzymaj się ku­py!

- Cześć, dziękuję!...

Alicja znów bezszelestnie otworzyła drzwi do mieszkania. Zaczekałam chwilę, aż usłyszałam ha­łas w łazience i powtórne trzaśniecie drzwiami, po czym zeszłam na dół.

Nie wiem, o której godzinie zadzwonił telefon. Właśnie zasypiałam i byłam trochę nieprzytomna.

- Nie śpisz? - powiedziała Alicja. - Słuchaj, mam do ciebie prośbę. W razie gdyby mnie trafił nagły szlag, przyjdź koniecznie obejrzeć moje zwło­ki przed wyprowadzeniem. Będziesz pamiętać?

- Urżnęłaś się?! Przecież miałaś pracować!

- Właśnie cały czas pracuję. Poważnie mówię, będziesz mogła? Obejrzeć moje zwłoki przed wy­prowadzeniem.

- Nie wiem, czy to będzie atrakcyjny widok, ale skoro ci zależy...

- I jeszcze jedno. Zapamiętaj albo sobie zapisz. Po mojej śmierci weź sobie to, czego używałaś po naszej wizycie u dobroczyńców, po tej whisky i ko­niaku.

- Po wizycie u dobroczyńców używałam jeszcze Soplicy...

- Używałaś, nie chlałaś! Używałaś...

- Święci pańscy, czego ja używałam?!

- ...tupiąc nogami.

- Alicja, masz kota?! Tupiąc nogami...?!

- Przypomnij sobie. Dobranoc - powiedziała Alicja stanowczo i odłożyła słuchawkę.

Wszystko to razem zdenerwowało mnie wpraw­dzie mocno, ale nie do tego stopnia, żebym się mia­ła rozbudzić, oprzytomnieć i zacząć zastanawiać. Chwilowo nie byłam w stanie pojąć, co mogła mieć na myśli. Uznałam, że jutro się dowiem, i zasnęłam na powrót z miłym uczuciem oczekiwania na rysu­jące się przede mną tajemnicze, atrakcyjne sensacje.

 

Читайте дальше по ссылке продолжение детектива «Крокодил из страны Шарлотты» (Krokodyl z Kraju Karoliny) на польском языке. Другие книги, которые написала Иоанна Хмелевская (Joanna Chmielewska), а также произведения известных писателей разных стран мира в переводе на польский язык можно читать онлайн в разделе «Книги на польском». Если вас также интересуют книги на других иностранных языках, их можно найти в разделе «Книги онлайн».

 

французский

испанский

португальский

польский

чешский

словацкий

венгерский

румынский

болгарский

словенский

сербский

хорватский

македонский

иврит

турецкий

арабский

фарси

урду

пушту

молдавский

украинский

белорусский

русский

грузинский

армянский

азербайджанский

узбекский

казахский

киргизский

монгольский

Изучение иностранных языков - новое

Уроки иностранных языков онлайн

Как Вы узнали о наших курсах иностранных языков?