gototopgototop

английский

итальянский

немецкий

нидерландский

датский

шведский

норвежский

исландский

финский

эстонский

латышский

литовский

греческий

албанский

китайский

японский

корейский

вьетнамский

лаосский

кхмерский

бирманский

тайский

малайский

яванский

хинди

бенгальский

сингальский

тагальский

непальский

малагасийский

Книга «Следствие» (Śledztwo) на польском языке, Станислав Лем – читать онлайн

Роман «Следствие» (Śledztwo) на польском языке – читать онлайн, автор книги – Станислав Лем (Stanisław Lem). Книга «Следствие» (Śledztwo) былаа написана в 1959-м году, и относится не жанру фантастики, как большинство произведений Лема, а к философскому детективу (или мистическому детективу). Идея романа «Следствие» (Śledztwo) была позаимствована у британского писателя Гилберта Честертона, из его необычного детективного романа «Человек, который был Четвергом» (написан в 1908-м году).

Позже многие произведения польского писателя Станислава Лема были переведены на самые распространённые языки мира, но всё же такие книги интереснее читать в оригинале, поэтому предлагаем вам читать онлайн детективный роман «Следствие» (Śledztwo) на польском языке.

Другие книги на польском разных жанров можно читать онлайн в разделе «Книги на польском языке», а для детей есть раздел «Сказки и легенды на польском языке». Тексты сказок этого раздела короткие и несложные, поэтому подойдут для студентов, начинающих изучение польского языка.

Для тех, кому больше нравится слушать книги, создан раздел «Аудиокниги на польском языке», где также есть также аудиосказки братьев Гримм.

Для любителей польских фильмов есть раздел «Фильмы на польском языке с субтитрами», где можно смотреть онлайн или скачать бесплатно различные польские фильмы. Если вас интересуют также фильмы на разных языках стран Европы и мира, посмотрите каталог «Фильмы онлайн».

Для тех, кого интересует изучение польского языка не только самостоятельно по фильмам и книгам, но и с опытным преподавателем, есть необходимая информация в разделе «Польский по скайпу».

Кого интересуют вопросы, связанные с получением Карты поляка, посмотрите тематические статьи в разделе «Карта поляка».

 

Теперь переходим к чтению рассказа Станислава Лема «Следствие» (Śledztwo) на польском языке. На этой странице выложена часть книги, а в конце страницы будет ссылка на продолжение мистического детектива «Следствие» (Śledztwo).

 

Śledztwo

 

Rozdział I

Staroświecka winda o szybach wyrzynanych w kwiatki sunęła w górę. Słychać było miarowe szczękanie kontaktów na piętrach. Stanęła. Czterej mężczyźni szli korytarzem, mimo dnia paliły się lampy.

Obite skórą drzwi otwarły się.

— Pozwólcie, panowie — powiedział stojący w nich człowiek.

Gregory wszedł za doktorem ostatni. I tu było prawie ciemno. Za oknem stały we mgle nagie gałęzie drzewa.

Główny Inspektor wrócił do biurka, czarnego, wysokiego, z rzeźbioną balustradką.

Miał przed sobą dwa telefony i płaski mikrofon wewnętrznej instalacji. Na wypolerowanej płycie leżała jego fajka, okulary i płatek zamszu, nic więcej. Siadając z boku, w głębokim fotelu, Gregory dostrzegł twarz królowej Wiktorii, patrzącą z małego portreciku nad głową Głównego Inspektora. Ten spojrzał na nich kolejno, jakby ich liczył czy przypominał sobie ich twarze. Boczną ścianę zakrywała wielka mapa południowej Anglii, naprzeciw stała długa, czarna półka z książkami.

— Panowie orientujecie się w tej sprawie — powiedział Inspektor — którą ja znam tylko z protokołów. Dlatego chcę prosić o krótką rekapitulację faktów. Może pan zacznie, kolego Farquart.

— Tak, panie inspektorze, ale początek ja też znam tylko z protokołów.

— Na samym początku nawet protokołów nie było — zauważył Gregory nieco za głośno. Wszyscy spojrzeli na niego. Z przesadną nonszalancją, energicznymi ruchami jął przetrząsać kieszenie w poszukiwaniu papierosów.

Farquart wyprostował się w swoim fotelu.

— Rzecz zaczęła się mniej więcej w połowie listopada ubiegłego roku. Być może, pierwsze wypadki zaszły wcześniej, ale były bagatelizowane. Pierwszy meldunek policyjny dostaliśmy na trzy dni przed Bożym Narodzeniem i dopiero o wiele później, bo w styczniu, skrupulatne dochodzenia wykazały, że te historie ze zwłokami zdarzały się już poprzednio. Pierwszy meldunek pochodził z Engender. Miał on, ściśle rzecz biorąc, charakter półoficjalny. Nadzorca kostnicy, Plays, skarżył się komendantowi miejskiego posterunku, który, nawiasem mówiąc, jest jego szwagrem, że ktoś ruszał w nocy zwłoki.

— Na czym polegało to ruszanie?

Inspektor czyścił metodycznie okulary.

— Na tym, że zwłoki znajdowały się rano w innych pozycjach niż poprzedniego wieczora.

Ściśle mówiąc, chodziło o jedne tylko zwłoki, zdaje się, pewnego topielca, który...

— «Zdaje się»? - wciąż tak samo obojętnym tonem powtórzył Główny Inspektor.

Farquart jeszcze bardziej wyprostował się w fotelu.

— Wszystkie zeznania są wtórnymi rekonstrukcjami, bo podówczas nikt nie przywiązywał do nich wagi — wyjaśnił. — Nadzorca kostnicy nie jest teraz zupełnie pewny, czy szło właśnie o zwłoki tego topielca, czy jakieś inne. Zaszła w samej rzeczy nieformalność: komendant posterunku w Engender, Gibson, nie zaprotokołował tego doniesienia, bo myślał...

— Nie będziemy chyba wdawali się w podobne szczegóły? — rzucił ze swego fotela mężczyzna siedzący pod półką z książkami. Przybrał on najswobodniejszą pozę.

Nogę założył na nogę tak wysoko, że widać było żółte skarpetki i pasek nagiej skóry nad nimi.

— Obawiam się, że to konieczne — odparł oschle Farquart, nie patrząc na niego.

Główny Inspektor nałożył wreszcie szkła i twarz jego, dotąd jakby nieobecna, nabrała przychylnego wyrazu.

— Stronę formalną śledztwa możemy sobie darować, przynajmniej na razie. Proszę, niech pan mówi, kolego Farquart.

— Tak, panie inspektorze. Drugi meldunek mieliśmy z Planting, w osiem dni po pierwszym. Także i tam szło o to, że ktoś ruszał w nocy zwłoki w kostnicy cmentarnej.

Zmarłym był robotnik portowy nazwiskiem Thicker, który chorował od dłuższego czasu i stanowił ciężar dla rodziny.

Farquart spojrzał kątem oka na Gregory’ego, który poruszył się niecierpliwie.

— Pogrzeb miał się odbyć rano. Członkowie rodziny, zjawiwszy się w kostnicy, zauważyli, że zwłoki leżą na twarzy, to znaczy plecami do góry, i miały ponadto porozrzucane ręce, co wywołało wrażenie, że ten człowiek... ożył. To znaczy, tak sądziła rodzina.

W okolicy poczęły krążyć plotki o letargu; mówiono, że Thicker zbudził się z pozornej śmierci i tak się przeląkł tego, że leży w trumnie, że umarł, tym razem już na dobre.

— Były to oczywiście bajki — podjął Farquart, — Zgon został stwierdzony przez miejscowego lekarza ponad wszelką wątpliwość. Gdy jednak plotki rozeszły się po okolicznych miejscowościach, zwrócono uwagę, że o tak zwanym «ruszaniu zwłok» a w każdym razie o znajdywaniu ich, po upływie nocy, w zmienionej pozycji, ludzie mówili już od niejakiego czasu.

— Od «niejakiego», to znaczy? — spytał Inspektor.

— Tego niepodobna ustalić. Plotki odnosiły się do Shaltam i Dipper. Z początkiem stycznia przeprowadzono pierwsze jako tako systematyczne śledztwo siłami miejscowymi, gdyż sprawa nie wydawała się poważna. Zeznania miejscowej ludności były częściowo

przesadzone, częściowo sprzeczne, wyniki śledztwa właściwie bez wartości. W Shaltam szło o ciało Samuela Filtheya, zmarłego na udar serca. Miał się «przewrócić w trumnie» w noc Bożego Narodzenia. Grabarz, który tak twierdził, jest znany jako nałogowy alkoholik, jego słów nikt nie mógł potwierdzić. W Dipper znów szło o zwłoki umysłowo chorej kobiety, znalezione rano na ziemi obok trumny w kostnicy. Mówiono, że wyrzuciła je pasierbica, która zakradła się w nocy do kostnicy, a uczyniła to z nienawiści.

Doprawdy niepodobna zorientować się w tych wszystkich plotkach i pogłoskach.

Ograniczały się do podawania nazwiska rzekomo naocznego świadka, ten zaś odsyłał znów do kogoś innego.

— Sprawę odłożyłoby się pewnie «ad acta» — Farquart mówił teraz szybciej — lecz

szesnastego stycznia z kostnicy w Treakhill znikły zwłoki niejakiego Jamesa Trayle’a.

Sprawę tę prowadził sierżant Peel, odkomenderowany przez nasz CIC. Zwłoki usunięto z kostnicy między dwunastą w nocy a piątą rano, kiedy to przedsiębiorca pogrzebowy wykrył ich nieobecność. Zmarły był mężczyzną... lat bodajże czterdziestu pięciu...

— Pan nie jest pewny? — zagadnął Główny Inspektor. Siedział z pochyloną głową, jakby się przyglądał sobie w lustrzanej politurze. Farquart odkaszlnął.

— Jestem pewny. Tak mi się powiedziało... Otóż zmarł on wskutek zatrucia gazem świetlnym. Był to nieszczęśliwy wypadek.

— Sekcja? — podniósł brwi Główny Inspektor. Pochyliwszy się w bok, pociągnął za rękojeść, która odmykała lufciki. W nieruchome, nagrzane powietrze pokoju wpłynął wilgotny powiew.

— Sekcji nie było, ale o tym, że to był nieszczęśliwy wypadek, przekonaliśmy się dokładnie.

W sześć dni później, 23 stycznia, zaszedł drugi wypadek, w Spittoon. Znikły tam zwłoki dwudziestoośmioletniego Johna Stevensa, robotnika, który uległ śmiertelnemu zatruciu dzień wcześniej, czyszcząc kocioł w gorzelni. Zgon nastąpił koło trzeciej po południu, ciało odtransportowano do kostnicy, gdzie po raz ostatni widział je dozorca o dziewiątej wieczorem. Rano go już nie było. I tę sprawę prowadził sierżant Peel, jak w pierwszym wypadku, również bez wyników. Ponieważ w tym czasie nie braliśmy jeszcze pod uwagę możliwości zazębiania się tych dwu wypadków z poprzednimi...

— Może zechce pan na razie wstrzymać się od komentarzy, dobrze? To ułatwi nam przegląd faktów — zauważył Główny Inspektor. Uśmiechnął się uprzejmie do Farquarta. Suchą, lekką rękę położył na biurku. Gregory zapatrzył się mimo woli w tę starczą dłoń bez rysunku żył, zupełnie bezkrwistą.

— Trzeci wypadek zaszedł w Lovering. To jest już w obrębie Wielkiego Londynu - mówił dalej Farquart matowym głosem, jakby stracił ochotę do kontynuowania swej przydługiej relacji. -Wydział lekarski ma tam swoje nowe prosektoria. Zginęły z nich zwłoki pięćdziesięcioletniego Stewarta Aloneya, zmarłego na przewlekłą chorobą tropikalna, której nabawił się jako marynarz podczas rejsu do Bangkoku. Wypadek ten zdarzył się dziewięć dni po drugim zniknięciu, drugiego lutego, to znaczy w nocy z drugiego na trzeciego. Tym razem śledztwo objął Yard. Prowadził je porucznik Gregory, który potem objął jeszcze jedną sprawę: zniknięcia zwłok z kostnicy podmiejskiego cmentarza w Bromley. Stało się to dwunastego lutego, chodziło o zwłoki kobiety zmarłej po operacji raka.

— Dziękuję panu, - powiedział Główny Inspektor. -Dlaczego sierżant Peel jest nieobecny?

— Choruje, panie inspektorze. Leży w szpitalu — odezwał się Gregory.

— Tak? A co mu jest?

Porucznik zawahał się.

— Nie jestem pewny, ale zdaje mi się, że coś z nerkami.

— Panie poruczniku, może pan streści nam teraz przebieg śledztwa?

— Tak, panie inspektorze.

Gregory odchrząknął, zaczerpnął tchu i, strzepując popiół obok popielniczki, powiedział niespodzianie cicho:

— Nie mam się czym poszczycić. Zwłoki znikły we wszystkich przypadkach w ciągu nocy. Na miejscu nie było żadnych śladów ani oznak włamania. W kostnicach było to zresztą niepotrzebne. Na ogół nie są zamykane albo tak, że otworzy je dziecko zgiętym gwoździem...

— Prosektorium było zamknięte, - odezwał się po raz pierwszy lekarz policyjny, Sörensen. Siedział z głową odrzuconą do tyłu, uchodził wówczas uwagi jej niemiły kanciasty kształt. Masował delikatnie palcem podpuchłą skórę pod oczami.

Gregory zdążył pomyśleć, że Sörensen dobrze zrobił obierając zawód, w którym przestaje przeważnie z nieboszczykami. Skłonił się z dworską niemal uprzejmością przed doktorem.

— Wyjął mi pan to z ust, doktorze. Na sali, z której znikły zwłoki, odkryliśmy otwarte okno. To znaczy, było przymknięte, ale nie zamknięte, jakby ktoś przez nie wyszedł.

— Pierwej musiał wejść — niecierpliwie rzucił Sörensen.

— To świetne spostrzeżenie — odpalił Gregory, pożałował tego i zerknął na Głównego, który milczał, nieruchomy, jakby nic nie słyszał.

— Sala ta mieści się na parterze — podjął porucznik po sekundzie niezręcznego milczenia. -Wieczorem okno było zamknięte jak inne, tak brzmią zeznania służącego, który obstawał przy tym, że wszystkie okna były zamknięte. Sam to sprawdzał, ponieważ brał mróz i obawiał się, że mogą zamarznąć kaloryfery. Tam i tak mało palą, jak to w prosektoriach. Profesor Harvey, zawiadujący katedrą, wystawił służącemu najlepszą opinię. Ma to być człowiek wręcz nadmiernie pedantyczny. Można mu bezwzględnie wierzyć.

— Gdzie można się ukryć w tym prosektorium? - spytał Główny Inspektor.

Popatrzył na zebranych, jakby na nowo uprzytomnił sobie ich obecność.

— Więc to... jest właściwie wykluczone, panie inspektorze. Wymagałoby to wspólnictwa służącego. Poza stołami sekcyjnymi nie ma tam żadnych mebli, ciemnych kątów, schowków... Są szafki w ścianach na płaszcze studentów i narzędzia, ale w żadnej nawet dziecko by się nie zmieściło.

— Czy pan rozumie to dosłownie?

— Proszę?

— Więc — dziecko też nie? — spytał spokojnie Inspektor.

— No... — porucznik zmarszczył brwi. — Dziecko panie inspektorze, zmieściłoby się, ale najwyżej siedmio-, ośmioletnie.

— Czy pan mierzył te szafki?

— Tak — padła natychmiastowa odpowiedź. — Mierzyłem wszystkie, bo myślałem, że któraś jest może większa, ale nie. Żadna. Poza tym są ubikacje, toaleta, sale do ćwiczeń, w piwnicy — chłodnia i magazyn preparatów, a na piętrze — pokoje asystentów i gabinet profesora. Wszystkie te pomieszczenia służący obchodzi wieczorem, nawet po kilka razy, z własnej gorliwości, że tak powiem. Mówił mi o tym profesor. Nikt nie mógł się tam ukryć.

— A gdyby dziecko...? — poddał miękko Inspektor. Zdjął okulary, jakby rozbrajał ostrość spojrzenia. Gregory potrząsnął energicznie głową.

— Nie, to niemożliwe. Dziecko nie otworzyłoby okna. To są bardzo wielkie, wysokie okna z dwoma zamkami, na górze i na dole, które uruchamia tkwiąca we framudze dźwignia. Podobnie jak tutaj — Gregory wskazał na okno, z którego ciągnął zimny wiew. — Te dźwignie chodzą bardzo ciężko, służący skarżył się nawet na to. Sam zresztą próbowałem.

— On zwracał uwagę na to, jak ciężko chodzą? — powiedział Sörensen ze swym tajemniczym uśmieszkiem, którego Gregory nie cierpiał. Przemilczałby to pytanie, ale Główny Inspektor patrzał na niego wyczekująco, odrzekł więc niechętnie:

— Służący powiedział mi o tym, dopiero gdy przy nim otwierałem i zamykałem okna. Jest to nie tylko pedant, ale porządny nudziarz. Zrzęda — oświadczył dobitnie Gregory, patrząc niby to przypadkiem na Sörensen. Był z siebie zadowolony. — To zresztą naturalne w tym wieku — dodał pojednawczo — koło sześćdziesiątki, sklero...

— Urwał, zmieszany. Inspektor nie był młodszy. Próbował rozpaczliwie wymanewrować z ostatnich słów, ale nie umiał. Obecni trwali w absolutnej nieruchomości. Gregory wziął im to za złe. Główny Inspektor nałożył okulary.

— Czy pan skończył?

— Tak — Gregory wahał się — właściwie tak. To znaczy, co się tyczy tych trzech wypadków.

W ostatnim zwróciłem szczególną uwagę na otoczenie, mam na myśli przede wszystkim nocny ruch w okolicy prosektorium. Konstable, którzy mieli w tym rejonie służbę, nie zauważyli nic podejrzanego. Kiedy objąłem sprawę, dowiedziałem się możliwie dokładnie o szczegółach poprzednich wypadków, zarówno od sierżanta Peela, jak i bezpośrednio: byłem w tych wszystkich miejscowościach. Nie znalazłem jednak żadnej nici, żadnego śladu. Nic, zupełnie nic. Kobieta, która zmarła na raka, znikła z kostnicy w podobnych okolicznościach, jak ów robotnik. Rano, gdy przyszedł ktoś z rodziny, trumna była pusta.

— Tak — powiedział Główny Inspektor. — Na razie dziękuję panu. Kolego Farquart, może pan teraz?

— Mam przejść do następnych? Tak, panie inspektorze.

«Powinien służyć w marynarce, zachowuje się jak przy porannym podnoszeniu flagi, i to przez całe życie» — pomyślał Gregory. Zachciało mu się westchnąć.

— Następne zniknięcie nastąpiło w Lewes siedem dni później, dziewiętnastego lutego.

Szło o młodego robotnika portowego, który uległ wypadkowi samochodowemu.

Doznał wewnętrznego krwotoku wskutek pęknięcia wątroby. Był operowany z sukcesem, jak mówili lekarze... ale nie wytrzymał operacji. Zwłoki znikły nad ranem. Czas mogliśmy określić z wyjątkową dokładnością, ponieważ koło trzeciej nad ranem zmarł

niejaki Burton, którego siostra (on mieszkał z siostrą) tak bała się pozostawać z nieboszczykiem w jednym mieszkaniu, że postawiła na nogi właściciela zakładu pogrzebowego.

Zwłoki zawieziono więc do kostnicy właśnie o trzeciej nad ranem. Dwaj pracownicy tego zakładu położyli ciało obok ciała tego robotnika...

— Pan chciał coś powiedzieć? — poddał Główny Inspektor.

Farquart przygryzł nieznacznie wąs.

— Nie... — powiedział wreszcie.

Nad gmachem dał się słyszeć przeciągły, narastający miarowo grzmot motorów lotniczych.

Niewidzialny samolot przeleciał na południe. Szyby odezwały się cichym unisono.

— To znaczy... — zdecydował się Farquart — składając przyniesione zwłoki, jeden z posługaczy przesunął trupa tego robotnika, gdyż utrudniał mu dostęp. Otóż... on twierdzi, że to ciało — nie było zimne.

— Mhm — przytaknął Główny Inspektor, jakby szło o rzecz najzwyklejszą w świecie.

— Nie było zimne? A jak on to określił? Czy potrafi pan powtórzyć jego słowa?

— Powiedział, że nie było zimne — Farquart mówił niechętnie, robiąc przerwy między słowami. — To brzmi idiot... to jest bezsensowne, ale ten posługacz upierał się, że tak było. Twierdzi, że powiedział to swemu towarzyszowi, ale tamten o niczym nie pamięta.

Gregory przesłuchiwał ich obu, osobno, dwa razy...

Główny Inspektor bez słowa zwrócił twarz ku porucznikowi.

— Cóż, to bardzo gadatliwy i niezbyt wiarygodny człowiek ten posługacz — pospieszył z objaśnieniem Gregory. — Takie odniosłem wrażenie. Facet z gatunku głupich, co to ogromnie lubią skupiać na sobie uwagę, gotów w odpowiedzi na każde pytanie opowiadać historię świata. Upierał się, że to był letarg «albo jeszcze gorzej» - to jego wyrażenie.

Skądinąd zdziwiło mnie to, bo ludzie zawodowo pracujący przy zwłokach w letargi nie wierzą, temu przeczy ich doświadczenie.

— A co mówią lekarze?

Gregory milczał, oddając głos Farquartowi, który, jakby niezadowolony, że błahostce poświęca się tyle uwagi, rzekł, wzruszając ramionami:

— Zgon nastąpił poprzedniego dnia. Wystąpiły plamy opadowe, stężenie pośmiertne... był nieżywy jak kamień.

— Czy jeszcze coś...?

— Tak. Podobnie jak w poprzednich wypadkach, zwłoki były ubrane do pochówku.

Tylko zwłoki Trayle’a, które znikły w Treakdown, nie były ubrane. Przedsiębiorca pogrzebowy miał się tym zająć dopiero nazajutrz. Stało się tak dlatego, ponieważ rodzina nie chciała zrazu dać ubrania. To znaczy zabrała je. A kiedy przynieśli inne, ciała już nie było...

— A w innych wypadkach, powiada pan?

— Zwłoki tej kobiety też były ubrane. Tej po operacji raka.

— Jak?

— No... w suknię.

— A buciki? — spytał Główny Inspektor tak cicho, że Gregory pochylił się do przodu.

— Buciki też miała...

— A ostatnie?

— Te ostatnie... otóż, nie były ubrane, ale równocześnie (jak można sądzić) znikła zasłona, która odgradzała niewielką wnękę w głębi kostnicy. Była to czarna płachta, poruszająca się na pręcie, a zawieszona na metalowych kółkach, do których była przyszyta jak portiera. Na tych kółkach zostały strzępy płótna.

— Została zdarta?

— Nie. Pręt jest cienki i nie wytrzymałby mocnego szarpnięcia. Ten strzęp...

— Pan próbował złamać ten pręt?

— Nie.

— Więc skąd pan wie, że nie wytrzymałby?

— Tak, na oko...

Główny Inspektor zadawał pytania spokojnie, wpatrując się w szkło szafki, odbijające prostokąt okienny, czynił to jakby myśląc o czymś innym, a jednak padały one po sobie szybko, tak szybko, że Farquart ledwo nadążał z odpowiedziami.

— Dobrze — zakonkludował Główny Inspektor. — Czy te strzępy były badane?

— Tak. Doktor Sörensen...

Lekarz przestał masować swój spiczasty podbródek.

— Płótno zostało przerwane, czy raczej przetarte ze znacznym mozołem, a nie odcięte.

To pewne. Tak jakby je... jakby je ktoś odgryzł. Zrobiłem nawet parę prób. Obraz mikroskopowy jest taki sam.

W krótkim milczeniu, które zapanowało, odezwał się daleko silnik samolotowy, stłumiony przez mgłę.

— Czy oprócz tej zasłony jeszcze coś zginęło? — spytał wreszcie Inspektor.

Doktor spojrzał na Farquarta, który skinął głową.

— Tak. Rolka plastra, duża rolka plastra, zapomniana na stoliku przy drzwiach wejściowych.

— Plaster? — uniósł brwi Inspektor.

— Oni go używają do podtrzymania brody... żeby szczęka nie opadała — wyjaśnił Sörensen. — Kosmetyka grobu — dodał z sardonicznym uśmiechem.

— To wszystko?

— Tak.

— No, a zwłoki z prosektorium? Czy też były ubrane?

— Nie. Ale tę sprawę... o tym wypadku mówił już Gregory...

— Zapomniałem o tym powiedzieć — zaczął szybko porucznik z niemiłym uczuciem, że przyłapano go na roztargnieniu. — Ciało było nie ubrane, ale służący nie mógł się dorachować jednego płaszcza lekarskiego i paru białych płóciennych spodni, jakich studenci używają w lecie. Podobno brakło też kilku par tekturowych trepów. Co prawda, mówił mi, że tych rzeczy nigdy nie może się doliczyć, podejrzewał praczkę o niedbalstwo, a nawet o kradzież.

Inspektor odetchnął głęboko i stuknął okularami w biurko.

— Dziękuję. Doktorze Sciss, czy mogę teraz pana prosić?

Sciss nie zmienił swej nonszalanckiej pozy. Mruknął coś niewyraźnie, kończąc pospiesznie notować w otwartej teczce, którą podtrzymywał ostrym, wysoko uniesionym kolanem.

Przekrzywiwszy ptasią głowę, trochę już łysiejącą, z rozmachem zamknął teczkę. Schował ją pod fotel, wydłużył cienkie wargi, jakby chciał gwizdnąć, i wstał, zacierając ręce o wydatnych, artretycznych stawach.

— Zaproszenie mnie traktuję jako pożyteczne novum — powiedział wysokim głosem, zatrącającym o falset. — Z natury rzeczy popadam łatwo w ton wykładu, co może panom nie odpowiadać, ale jest to nie do uniknięcia. Serię, o której mowa, zbadałem — o ile było to możliwe. Klasyczne metody śledztwa — kolekcjonowanie śladów i poszukiwanie motywów — zawiodły zupełnie. Musiałem zatem użyć metody statystycznej. Cóż ona daje? Na miejscu przestępstwa można często określić, jaki fakt ma z nim związek, a jaki nie. Na przykład kształty krwawych plam w pobliżu zwłok zamordowanego mają związek ze zbrodnią i mogą sporo rzec o jej przebiegu. Natomiast fakt, czy w dniu zabójstwa płynęły nad domem cumulusy czy cirrostratusy albo też czy druty telefoniczne przed domem są z aluminium, czy z miedzi, można uznać za nieistotny. Co się natomiast tyczy naszej serii, to z góry niepodobna w ogóle określić, jakie fakty towarzyszące były związane z przestępstwem, a jakie nie.

— Gdyby zaszedł jeden tylko wypadek — ciągnął Sciss — bylibyśmy bezradni.

Szczęśliwie zdarzyło się ich więcej. Oczywiste, że ilość przedmiotów i zjawisk, jakie w krytycznym czasie znajdowały się czy zachodziły w pobliżu miejsca wydarzeń, jest praktycznie nieskończona. Że jednak mamy przed sobą serię, musimy oprzeć się na tych głównie faktach, które towarzyszyły wszystkim bądź prawie wszystkim wypadkom. Będziemy zatem postępowali metodą statystycznego zestawiania zjawisk. Metoda ta nie była dotąd prawie stosowana w śledztwie i rad jestem, że mogę panom ją dzisiaj przedstawić — wraz z pierwszymi jej wynikami...

Doktor Sciss, który stał dotąd za swoim fotelem, jak za katedrą, zrobił na długich nogach kilka kroków w stronę drzwi, zawrócił niespodzianie, przekrzywił głowę i ciągnął, patrząc w przestrzeń między siedzącymi:

— Otóż, po pierwsze, mieliśmy przed zjawiskiem właściwym stadium — nazwiemy je tak umownie — «zwiastunów» . Zwłoki zmieniały pozycję. Jedne obrócono plecami do góry, inne na bok, inne znów znaleziono na ziemi obok trumny. Po drugie, wszystkie, które znikły, z jednym wyjątkiem, były zwłokami mężczyzn w sile wieku.

Po trzecie, za każdym razem, z wyjątkiem znów pierwszego, zatroszczono się o jakieś okrycie dla ciała. Dwa razy było to ubranie, raz prawdopodobnie płaszcz lekarski i białe spodnie, a raz — czarna płócienna zasłona.

Po czwarte, zawsze były to zwłoki nie poddane sekcji, dobrze zachowane i możliwie nie uszkodzone. Od śmierci upłynęło w każdym przypadku nie więcej niż trzydzieści godzin. I to godne jest uwagi.

Po piąte, wszystkie wypadki, znowu z wyjątkiem jednego, nastąpiły w kostnicy cmentarnej małego miasteczka, do której dostęp jest z reguły dość łatwy. Nie daje się tylko włączyć tu zniknięcia ciała z prosektorium.

Sciss zwrócił się do Inspektora:

— Potrzebny mi jest silny reflektor. Czy mogę dostać coś takiego?

Inspektor włączył mikrofon i powiedział cicho kilka słów. W zaległym milczeniu Sciss wydobywał powoli ze swej obszernej jak miech skórzanej torby złożony wielokrotnie arkusz kalki, pokrytej kolorowymi rysunkami. Gregory przypatrywał się temu odczuwając mieszaninę niechęci i ciekawości. Drażniła go wyższość, jaką okazywał im naukowiec. Zdusił papierosa i usiłował na próżno zorientować się, co kryje płachta kalki, szeleszcząca w nieporadnych rękach Scissa.

Ten naddarł ją z boku, położył na biurku, wygładził przed nosem Inspektora, niby go nie dostrzegając, podszedł do okna i zaczął wyglądać na ulicę, trzymając się jednocześnie palcami jednej ręki za przegub drugiej, jakby liczył uderzenia pulsu.

 

Читайте по ссылке продолжение романа «Следствие» (Śledztwo) на польском языке. Другие книги, которые написал Станислав Лем (Stanisław Lem), а также произведения известных писателей разных стран мира в переводе на польский язык можно читать онлайн в разделе «Книги на польском». Если вас также интересуют книги на других иностранных языках, их можно найти в разделе «Книги онлайн».

 

французский

испанский

португальский

польский

чешский

словацкий

венгерский

румынский

болгарский

словенский

сербский

хорватский

македонский

иврит

турецкий

арабский

фарси

урду

пушту

молдавский

украинский

белорусский

русский

грузинский

армянский

азербайджанский

узбекский

казахский

киргизский

монгольский

Изучение иностранных языков - новое

Уроки иностранных языков онлайн

Как Вы узнали о наших курсах иностранных языков?